piątek, 22 stycznia 2010

Coś innego

Przestałam prawie chodzić do zwykłych sklepów.
I to nie tylko za sprawą posiadania super ekspresyjnego dziecka, które ma wybitny talent do ściągania wszystkiego z półek.
Decydującym momentem był dzień, w którym zauważyłam, że mam taki sam beret jak pół Poznania...
W każdym Centrum Handlowym jest identyczny asortyment, tylko metki i ceny inne.
Nie ma za grosz magii.
Wszystko w zgrabną kostkę ułożone na metalowo/szklanych stołach – klimat wręcz prosektoryjny. Przypomina mi to gotowe jedzenie z supermarketu, smakujące jednakowo pod każdą szerokością geograficzną, niezależnie od nazwy potrawy.
W czasach, kiedy przedmioty żyją krótko, bo łatwej jest kupić nową pralkę niż naprawić starą, kiedy coraz więcej rzeczy jest made in China, kiedy liczy się moda i marka (dziś ta a jutro tamta) - wyzwaniem jest produkować hand made.
A nam tymczasem zamarzyła się manufaktura.
Wariatki? :)
I pomyśleć, że to wszystko również za sprawą beretu* ;)
*Słuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzać: zbuntowałam się i dziś noszę cudny, niepowtarzalny i zrobiony na miarę beret z cygaretką od Marie Mercie. Raz się w końcu żyje...
kuku

2 komentarze:

  1. znaczy się beret z antenką, hehehe ;) no śliczny i niepowtarzalny jest. noś go z dumą, bo nie od byle kogo go dostałaś :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Noszę, noszę i... czuję klimat "Allo, allo" ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :)